Natomiast w pierwotnej wersji z Paleochorą miał być spacer (11 km) do Azogires, ale nie udało nam się ustalić, jak z Azogires można wrócić inaczej niż drałując z powrotem 11 km na pieszo, więc zrezygnowaliśmy z Azogires, na rzecz bliższej (5 km) Anidri.
Wiedziałam, że na Paleochorę trzeba skręcić gdzieś w Tavronitis, ale nie wiedziałam dokładnie gdzie...
Zatrzymujemy się przy "Iliaktida Apartments" (wielki regał z książkami w recepcji), gdzie pytam o drogę. Sympatyczni ludzie każą mi wrócić i po kilkuset metrów zjechać w prawo. Zjeżdżamy więc, ale nie jesteśmy pewni, czy dobrze (znaków brak), więc pytamy stojącego przy drodze człowieka (z wyglądu - Jamajczyk), czy na Paleochorę to tędy? "Ne!" odpowiada energicznie kiwając głową w nieokreślonym kierunku, co jeszcze ciągle mnie dezorientuje. "Ne, ne!" słyszymy ponownie i coś, co brzmi jak "58 kilometrów" po grecku (właściwie słyszę tylko "ochto" na końcu, a ponieważ wiem, że stąd jest 58 km do Paleochory, to reszty się domyślam :-).
"Master of the road" mówił nam, że droga na Paleochorę jest nieciekawa. Nie wiem, co w niej nieciekawego! Piękna, górzysta trasa, a góry są tu bardziej zielone niż w innych częściach zachodniej Krety, które do tej pory widzieliśmy. W pewnym momencie widzimy przydrożny stragan z miodem i krzyczę do T., żeby się zatrzymał.
W Paleochorze wbiliśmy się w "miasto" z bardzo wąskimi uliczkami, ale zaraz skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy, jak przewodnik przykazał, w stronę campingu. Minęliśmy go, zostawiliśmy samochód pod drzewem przy kamienistej, bezludnej plaży i ruszyliśmy na wschód. Widząc idącą drogą w naszym kierunku parę w starszym wieku postanowiliśmy się upewnić, więc zapytaliśmy, czy to właściwa droga i w ogóle jak ona wygląda. Państwo (sądząc po akcencie, z jakim wymawiali słowo "Lovely" mówiąc o Anidri - Anglicy) trochę się skrzywili mówiąc, że "dość stroma" i "nieosłonięta" i że "w tym upale...", oraz że oni wyszli wcześniej i właśnie wracają.
Rzeczywiście, słońce grzało już niemiłosiernie... Popatrzyliśmy po sobie z T., który rzucił krótkie "Idziemy", podziękowaliśmy i ruszyliśmy do góry.
Była to asfaltowa droga (można też pójść dalej wzdłuż wybrzeża i dotrzeć do Anidri mniej cywilizowaną drogą, przez wąwóz), najpierw prowadząca przez szeroki wąwóz (tych ci na Krecie dostatek, wąwóz tu, wąwóz tam), którego zbocza były na tyle odległe od siebie i niezbyt wysokie, że nie dawały żadnego cienia. Nie dawały go też porastające pobocza krzewy oleandrów. Po pewnym czasie popatrzyłam na dyszącego ciężko towarzysza :-) i zaczęłam mieć wątpliwości. Ale przecież co to jest 5 kilometrów..?
Kiedy skończył się wąwóz, zaczęły się gaje oliwne, zagrody z kozami i owcami, tu jakiś kogut przebiegnie, tam zdezelowany traktor stoi... I żywego ducha wokół. Było naprawdę przeuroczo... tylko cholernie prażyło słońce! (Następnym razem nie ma bata, będę się zwlekać o 5 rano z łóżka). Co 5 minut przystawaliśmy pod drzewem oliwnym uzupełniając płyny i wyrównując oddech, bo, choć droga nie była STRASZNIE stroma, to jednak płaska też nie.
Zaczynaliśmy już tracić nadzieję, a robiło się coraz bardziej stromo, aż w końcu w oddali ujrzeliśmy tablicę z napisem, jeszcze niewidocznym z tej odległości, ale musiało to być Anidri. I było:
Przed kaplicą są groby mieszkańców wioski. Wszyscy tam pochowani dożyli sędziwego wieku, oprócz jednego, dwudziestoparolatka, który został zamordowany (o czym nie przeczytałam po grecku na nagrobku, tylko w przewodniku, nie po grecku).
Stwierdziliśmy, że jesteśmy mięczaki.
A droga do Azogires... jest straszna! Pozbawiona pobocza droga z ostrymi zakrętami nad przepaściami, zero barierek ani żadnej naturalnej osłony... Jak się patrzy na zakręcie z miejsca pasażera na 400-metrową przepaść zaczynającą się tam, gdzie powinno być pobocze, to ... Ja, nie bardzo strachliwa przecież osoba, prawie się popłakałam ze strachu... Zdjęcia robiłam, jak jechaliśmy z powrotem, żeby się czymś zająć, ale i tak nie oddają one straszności tej drogi!
Przy skręcie z drogi z Paleochory na drogę do Chanii widzieliśmy "Jamajczyka" siedzącego na progu niedaleko od miejsca, w którym stał rano.
Po bardzo długim spacerze wróciliśmy do Agia Marina i w bocznej uliczce znaleźliśmy wyglądającą porządnie (obrusy w kratę, chleb na stolikach) "Family restaurant Romeos" (czyt. "romios" - podobno tak Turcy nazywali kiedyś Kreteńczyków), gdzie spałaszowaliśmy nasz żelazny zestaw - choriatiki, grillowaną fetę i przepyszne tiropitakia. Do tego karafka domowego, białego wina, a na deser dostaliśmy pyszne ciasto i raki... I było nam tak błogo... Pogadaliśmy też z wesołymi chłopakami z obsługi, z których jeden twierdził, że jest pilotem i był kiedyś w Poznaniu na ćwiczeniach, a drugi policzył nam 3 razy za dużo, ale to tylko dlatego, że był już bardzo, bardzo wesoły (gadał tak i popijał z prawie wszystkimi klientami)...
Wracając już bardzo późnym wieczorem zrobiliśmy ostatnie zakupy w jednym z wielu otwartych ciągle sklepików. Akurat były przecenione karafki i kieliszki...
_____________________________________________
Dzień 8 - wyjazd
Mam jeszcze dużo do zobaczenia w planach na następne lata: rejon Apokoronas, półwysep Akrotiri, wybrzeże od Paleochory do Agia Roumeli, płaskowyż Omalos i otaczające go góry, wąwóz Agia Irini, Aradena ... - i to tylko, jeśli chodzi o Kretę Zachodnią...
Z innych rzeczy - to niesamowite, kiedy osoba, z którą zazwyczaj ma się różne gusta, siedzi naprzeciwko, popija raki i mówi: "Wszystko mi się tu podoba"...
Mnie też...