Oczywiście na skrzyżowaniu głównych tras zjechaliśmy nie tam, gdzie trzeba, ale sympatyczny młody Grek pokierował nas do następnego "kombos" (skrzyżowania głównych dróg) i potem już rzeczywiście była prosta droga...
Kournas jest bardzo urokliwym miejscem, kolory wody są przepiękne, a otaczające je góry, których szczyty spowijały chmury, dodają mu niesamowitości.
Pojechaliśmy dalej 5 km w górę do wioski Kournas, bo Lonely Planet mówił, że można tam kupić ładną ceramikę. I rzeczywiście, zaraz na początku wioski jest duży sklep "Terracota". Właściciel od razu spytał, w jakim języku mówimy (ciekawe, ile ich znał), z podanych przez nas wybrał w każdym razie angielski i zaczął opowiadać o swoich wyrobach, o sklepie, o przyjeżdżających tu ludziach i o swojej filozofii życiowej... jak to Grek.
Bogatsi o popielniczkę, kubek, unikalną solniczkę z dziurką na spodzie (patent Terracoty) oraz butelkę oliwy wróciliśmy do auta, a ja zajrzałam jeszcze do jednego sklepu:
Dalej droga prowadziła przez Episkopi do głównej drogi, którą mieliśmy już wracać w stronę Kissamos (i Suzuki Jimny'ego). Trochę się w pewnym momencie zgubiliśmy i wjechaliśmy na strasznie wąską i prowadzącą stromo w górę wiejską dróżkę, ale co to dla zwinnego Atosa, zawróciliśmy raz-dwa i choć strasznie było jechać w dół tą stromizną, to tu przynajmniej w razie czego zatrzymalibyśmy się na murze jakiegoś domku, a nie spadli od razu w przepaść.
Po drodze do Kissamos zajechaliśmy do Vrysses na lunch, bo T. zatęsknił do tamtejszej grillowanej fety. Wzięliśmy też wiejskie kiełbaski - loukanika. Bardzo smaczne, dość specyficzny smak. Do rachunku dostaliśmy mandarynki, śliwki i karafkę raki. Aż się zdziwiliśmy, bo w porównaniu z zeszłym rokiem, takie gratisy nie zdarzały się często - może to przez kryzys? Fakt, że nie zamawialiśmy nigdy królika ani jagnięciny za 100 euro, jak Francuzi czy Skandynawowie... W każdym razie, w niedzielę we Vrysses dają raki i owoce nawet po zjedzeniu zwykłych kiełbasek...
W Kissamos byliśmy wcześniej niż zamierzaliśmy, ale Hara nawet się ucieszyła. W biurze Kissamos Rent A Car w miasteczku dokonaliśmy zapłaty, po czym Hara pokierowała nas do głównej drogi, gdzie mieliśmy wymienić auta w głównej siedzibie biura. A tam nie znający słowa po angielsku chłopiec przekazał nam Jimny'ego i nie mieliśmy nawet jak go zapytać, co się mu (Jimny'emu) wlewa do baku. Na szczęście na stacji benzynowej pracujący tam pan nie miał z tym problemu, tak samo jak z pokazaniem nam, jak się włącza napęd na cztery koła...
W hotelu już po zachodzie słońca zjedliśmy sobie kolację na balkonie (główny składnik: soczyste pomidory)...
Przy takich okolicznościach, widokach, aż chce się popływać właśnie na kajaku. Super sprawa. My nawet wszędzie ze sobą swój sprzęt zabieramy, warto sobie zainwestować w takie rzeczy. Na stronie https://gokajak.com/kamizelki-pneumatyczne-11 można dostać kajaki, także specjalne kamizelki pneumatyczne.
OdpowiedzUsuń