czwartek, 1 lipca 2010

Jak tu nie kochać wyspy...

... na której gdziekolwiek nie pójdziesz, to: albo plaża, albo góry, albo krzaczory, albo kamienie, albo inne krzaczory, albo drzewa oliwkowe, albo platany i kasztany, za to minimalna ilość betonu, szarego, brudnego chodnika i bezbarwnych krajobrazów...

...na której prawie wszędzie można kupić kawę na wynos i w dodatku robią ją z pyszną pianką, obojętnie, czy w gorącej, czy w zimnej wersji;

...na której nikt nie mówi nikomu, jakie lokalne sery może produkować i jakie normy mają one spełniać i w związku z tym jest ich bardzo dużo; gdzie w ogóle jest tyle lokalnych potraw do spróbowania, że nie sposób ich wymienić jednym tchem;

... gdzie zawsze dostaniesz chleb i wodę na stół, zanim przyniosą ci zamówione dania;

...gdzie inni kierowcy przepuszczają cię na ulicy, migając światłami, kiedy chcesz skręcić (albo wyprzedzają przed zakrętem, co wydaje się być narodowym sportem);

...gdzie w najdalej schowanej w górach wiosce spotyka się ludzi płynnie mówiących po angielsku;

...gdzie napotkani na szlaku ludzie mówią sobie dzień dobry i wszyscy mają dobry humor;

...gdzie wszędzie są popielniczki, bo to wolny kraj i można palić, gdzie się chce;

...gdzie na stolikach w tawernach stoją duże dzbanki z miodem a do rachunku podają uroczą karafeczkę z raki i kieliszki z grubego szkła...

...na której zaraz po wyjściu z malutkiego lotniska oddycham ciepłym powietrzem i czuję, że jestem w domu...

... a wiosną i wczesnym latem na obrzeżach wszystkich dróg rosną białe i różowe oleandry...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz