Schodzimy na śniadanie. W dość dużej jadalni, znajdującej się częściowo w budynku a częściowo w w oszklonej przybudówce z widokiem a basen, siedzą jeszcze 4 inne osoby. Jest chleb (nieco stary), ciasto marmurkowe (mój ulubiony składnik greckiego śniadania), ciemne ciasteczka z sezamem, trochę sucha feta, pomidory, ogórki, jakaś wędlina, poza tym płatki kukurydziane, jajka na twardo, jajecznica w misce (zimna), kawa, herbata i napoje owocowe - jednym słowem, nie jest najgorzej.
O 9.00 spotykamy w recepcji dwie panie z biura wynajmu aut - Kissamos Rent a Car. 140 euro za 6 dni z Hyundayem Atosem. Kiedy T. podpisuje umowę, dzwoni do mnie Hara - właścicielka biura, z którą wcześniej e-mailowo uzgadniałam rezerwację - i instruuje, że ostatniego dnia mamy po prostu zostawić samochód na hotelowym parkingu, chowając kluczyki pod wycieraczką. To jest właśnie Kreta - otwarte całą noc, niestrzeżone hotele, otwarte auta na parkingu z kluczykiem pod wycieraczką... w pewnym momencie Hara mówi: "There is a place, called Balos - don't go there! Because you will have damage for sure!". Tak tak, stara śpiewka, wszyscy tak mówią - myślę sobie i żegnam się ciepło z rozmówczynią. Zerkam na umowę podpisaną przez T. - a tam wielkimi wołami: "Balos - no 100% insurance!". Ehhh... Pomyślę o tym jutro...
Po śniadaniu mój kierowca musi się nauczyć jeździć, proponuję więc lightową drogę do Kissamos, rybackiej wioski, gdzie rok temu spędziłyśmy z K. cztery dni. To jakieś 40 km na zachód od Agia Marina. Stresuję się chyba nie mniej niż on, ponieważ mam od zawsze syndrom kierowcy bez prawa jazdy - i zawsze kontroluję, co robi kierowca właściwy...
Wyjeżdżamy z Agia Marina, jst trochę ludzi szwendających się od sklepiku do sklepiku, ale tłumów nie ma, wjeżdżamy do Platanias - kolejnej, typowo turystycznej miejscowości, zdominowanej przez płowowłosych Skandynawów, potem Gerani, Maleme, Tavronitis. W Kolimbari, jak pamiętam, warto skręcić w lewo, aby wbić się na New National Road - być może jest jakiś zjazd wcześniej, ale po ubiegłorocznym błądzeniu po wioskach, kiedy chciałyśmy z K. z Old National trafić na New National, wybieram sprawdzone trasy... Bez problemy dojeżdżamy do Kissamos, parkujemy samochód w bocznej uliczce niedaleko mostu nad wyschniętą rzeczką i spacerem w grzejącym już dość mocno słońcu udajemy się w kierunku morza.
Docieramy do nabrzeża, z którego widać po lewej stronie masyw półwyspu Gramvousa i osławioną drogę na Balos, a po prawej, w oddali, hotel Galini Beach, w którym nocowałyśmy z K. w zeszłym roku. Świeci słońce, a od morza wieje ożywcza bryza. Dookoła żywego ducha - jest pięknie!
Siadamy w restauracji nad samą wodą - z zeszłego roku wiem, że podają tu bardzo dobre dolmadakia - greckie "gołąbki" w liściach winogron - ale na razie bierzemy tylko neskę i świeży sok pomarańczowy.
Swoją drogą, nie umiem wytłumaczyć, dlaczego w Grecji piją tylko Nescafe. Jeszcze nigdzie nie widziałam innej marki kawy, w żadnej kawiarni, w żadnej restauracji. Jak zamiawiamy kawę na Krecie, to jest to albo zimna Frappe (robiona ze specjalnej, drobno zmielonej Nescafe), albo "Nes" - czyli ta sama kawa na ciepło, z pianką.
Jesteśmy jedynymi klientami. Czy to kryzys, czy początek sezonu? - nie wiem, ale jest fantastycznie.
Pierwsze zetknięcie z wodą - nawet dosyć ciepła.
Po lunchu wracamy powoli do samochodu i wyruszamy w powrotną drogę do hotelu, bo na 17-tą zaplanowane jest spotkanie z rezydentem, poza tym mała siesta jest wskazana.
Hotel Eleftheria posiada 66 pokoi. Z ilości osób, które widywaliśmy, można było wywnioskować, że zajętych było może z dziesięć ...
Na spotkanie z rezydentem udaliśmy się wyłącznie po to, aby dowiedzieć się o której będzie wylot powrotny oraz żeby wziąć na wszelki wypadek numer telefonu do naszego opiekuna. Byliśmy my i jeszcze dwie pary. Oczywiście główną rolą rezydenta jest sprzedawanie wycieczek fakultatywnych. Grzecznie wszystkiego wysłuchaliśmy, porozmawialiśmy chwilkę z parą z Lublina, a następnie postanowiliśmy pojechać do Chanii. Ponieważ mój początkujący kierowca nie chciał wbijać się do miasta autem, wybraliśmy autobus. Zeszliśmy spacerkiem do Agia Marina, poczekaliśmy na przystanku, którego początkowo nie mogliśmy w ogóle zlokalizować (mały napis "Bus Stop", żadnego rozkładu jazdy), ale już po paru minutach od strony Kissamos nadjechał autobus z napisem "Xania".
A w nim, zaskakująco dużo ludzi i gośc sprzedający bilety - po 1,5 euro od łebka. Po jakichś 20 minutach wysiedliśmy na głownym dworcu autobusowym w Chanii i ruszyliśmy w stronę portu ulicą wzdłuż murów miejskich.
Po drodze zaczął mnie męczyć kaszel, więc zachodzimy do apteki, gdzie pytam o "something for wet cough". Pani bierze coś z półki, patrzę nieufnie, a tu proszę: Mucosolvan jest wszędzie... W małym sklepiku kupujemy po bananie i idziemy dalej. Słońce jest już nisko.
Chodzimy trochę po zaułkach, szukając przy okazji jakiejś możliwie najmniej komercyjnej tawerny (trudne w Chanii), w końcu lądujemy w wąskiej uliczce z widokiem na wieżę prawosławnej katedry, gdzie wcześniej zapalam tradycyjne świeczki w intencji.
Aga,
OdpowiedzUsuńwłaśnie zaczynam czytać Twój blog. Przede mną tydzień w Tavronitis, a w sierpniu w Kissamos...
Strasznie się cieszę, a Twoje wpisy tylko podsycają mój apetyt na Kretę. W zeszłym roku spędziłam dwa tygodnie w Agia Pelagia:-)
A propos kawy; następnym razem koniecznie spróbuj "Greek coffee"... Dla mnie to jeden ze smaków Grecji, który stosunkowo łatwo zabrać ze sobą do domu.
Ola
Greek coffe to nic innego jak podwojne espresso
OdpowiedzUsuńEch, zazdroszczę... A greek coffee to chyba raczej kawa gotowana w rondelku a nie espresso z ekspresu :-)
OdpowiedzUsuń